Strona:Gustaw Meyrink - Golem.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



PONCZ.

Otworzyliśmy okno, żeby wypuścić dym tytuniowy z mego małego pokoju.
Zimny wiatr nocny wionął do środka i poruszył płaszcze tak, że się z lekka zaczęły kołysać.
„Szanowna ozdoba głowy Prokopa najchętniej by się stąd gdzie wyniosła — powiedział Zwak i wskazał na wielki kapelusz muzyka: szerokie rondo kapelusza poruszało się jak czarne skrzydła.
Jozue Prokop wesoło mrugnął powiekami.
„Wyniosła by się — rzekł — najchętniej by się wyniosła.
„Poleciałaby do Loisiczka na muzykę taneczną — zabrał głos Vrieslander.
Prokop zaczął się śmiać i ręką jął uderzać w takt do wtóru dźwiękom, które fala zimowego powietrza unosiła poprzez dachy.
Potem zdjął ze ściany moją starą połamaną gitarę; udawał, że dotyka rozpękniętych strun i zaśpiewał skrzeczącym falsetem i przeciągłym akcentem dziwaczną śpiewkę w gwarze złodziejskiej.

„An Bein — del von Ei — sen[1]
recht alt
„An Stran — zen net gar
a so kalt
„Messinung, a’ Räucherl
und Rohn
„und immerrr nurrr putzen — — —

  1. Piosenka w gwarze złodziejskiej prasko-niemieckiej nie nadaje się do przekładu. Podajemy ją w oryginale.