Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale przy pierwszym porannym brzasku, zimnym i ołowianym, rozległo się charakterystyczne wycie Malafedy, które zdawało się głosem ludzkim, chrapliwym i żałosnym; zaraz w oddali odpowiedział inny pies, a Volpicina[1], biała suczka chłopów nuorskich, zupełnie podobna do lisa, o długim ogonie, zerwała się nagle ze snu i wybiegła z szopy, węsząc powietrze i wściekle szczekając.
— Co się stało, do djabła? — pomyślał niespokojnie Piotr. W stał i zbladł, wyjrzawszy przez otwór.
Szopa była otoczona przez karabinierów i zanim zdał sobie sprawę, co się dzieje, został wraz z towarzyszami okrutnie zakuty. Resztki przeklętej wieczerzy żołnierze zabrali, zawinęli w skórę owczą i rzucili na ramię jednemu z aresztowanych. Piotr krzyczał i buntował się nadaremine. Wciśnięto go w szereg i popchnięto do Nuoro. Zdawało mu się, że śni mimo jasności dnia i ostrego zimna mglistego poranku, był wściekły jak spętane dzikie zwierzę, nie było jednego mięśnia, jednego nerwu, któryby w nim nie drżał, a zęby mu dzwoniły.
— Gdyby się Marja dowiedziała? gdyby go zobaczyła? A nużby uwierzyła, że jest tak nikczemny, ja u mówią pozory?

Ta myśl piorunująca zmiażdżyła go bardziej niż złość z powodu niewinnego uwięzienia. Przechodząc przez drogę, tylokrotnie odbywaną w rozpaczy, złorzeczył swemu losowi i chwili, w której wczoraj wyszedł

  1. Liszka.