Strona:Gabriela Zapolska - Dwóch.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
DWÓCH
SZKIC
przez
Gabryelę Zapolską.

Powoli dźwigały się w górę ściany nowego dworu. Szło to krzywo, niesporo — ot, masa desek zbita w kupę, gruzami wypełniona. Wynajęte ze wsi i z pobliskiego miasteczka tałałajstwo robotnicze, w parcianych koszulach i spodniach, rozsypało się jak robactwo po pustych, bez dachu, gdzieniegdzie belkowaniem przeświecających pokojach. Tu i owdzie dłubał i świdrował niemiec albo czech, pykając dym z krótkiej porcelanowej fajki, schylony nad kupą cegieł, cały błękitny od barchanu, kryjącego mu tors i szeroko wygięte, kabłąkowate nogi.
Dwór nowy miał stać na wzgórku; podjazd doń był łatwy, koło stawu, dnżym zakrętem półkolnym, już zakreślonym wśród trawy i wydeptanym przez ludzkie stopy i kopyta końskie. Na prawo, na lewo szumiały wielkie dęby i topole a z lewej strony chyliła się ku ziemi olbrzymia lipa, szeroko parasol swych gałęzi ciemnozielonych rozpostarłszy.
Dawniej stał tu mały domek, ot wprost chałupka o czterech izbach. Mieszkali w niej rezydenci, którzy się koło państwa pomieścić nie mogli. Dziś rezydenci wymarli, domek deskami zabity służył za schronienie zgłodniałej masie kotów, które, miaucząc przeraźliwie, nakształt gniazda centkowanych panter, po kątach pustych się wiły. Lecz już Maksym, ten, który z głodu przymierał w swej rozwalonej sadybie na skraju lasu, często nocą się zakradał ku staremu dworkowi i cicho deski odbiwszy, na koty się rzucał, chwytał drżącymi rękami i szybko łby ukręcał, zdaleka od siebie i swej nagiej pod rozhamraną koszulą piersi odsuwając wijące się w