Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Dobrana para.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Idąc, rzucała okiem na obie strony.
Nie zatrzymywała się już przed wystawami sklepów. Według niej, na Bulwarach rzeczy takie nie uchodzą.
Szła więc, ocierając się brzegiem żakiecika o marmurowe płyty stolików, przy których pili absynt i mazagrany przystrzyżeni i wygoleni mężczyźni.
Fanny miała w uszach fałszywe brylanty, które z pod czarnej wualki rzucały wspaniałe blaski.
Ten i ów obejrzał się za nią.
Wreszcie, siedzący przed Brabantem, wysoki i przystojny brunet, wstał i zaczął iść w ślad za Fanny.
Ona instynktem kobiecym przeczuła zrobioną konkietę i uśmiechała się zadowolniona.
L’est gentil — szepnęła sama do siebie, spoglądając na idącego obok niej bruneta.
W blasku gazu zamigotał fałszywy brylant, tkwiący w krawatce rastaqouera.
Fichtre!.. — mruknęła Fanny podbita.
Cały snop blasków padł z pod wualki Fanny.
Fichtre!... — wyrzekł w duchu rastaqouer.
I wzrok ich spotkał się.
Jego czarne, południowe źrenice wyrażały w tej chwili wielką i nagle zbudzoną — miłość; jej wiewiórcze spojrzenie badało ciekawie, ciągnęło i odpychało zarazem, a odmawiając, zdawało się przyrzekać — wiele!

*

— Wiesz, pryncypał mój miał rozdrapane ucho.
— Hm! musiała mu to żona urządzić.
— A cóż praczka?
— Zapłacona!
— A!... jaka szkoda! bylibyśmy się dobrze bawili!
I Emil, szczerze zmartwiony, nałożył sobie na talerz drugą porcję krewetów.
Fanny spojrzała na niego przymrużonemi oczami. Wydawał się jej nie tak „gentil” i nie tak „rigolo”, jak poprzednio.