Strona:Gabriela Zapolska - Dlaczego wiary nie mają.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem, na którym widniały drobne narzędzia górnicze, ukazał cię w okienku.
— Wiecie! — rzucił śpiesznie — Kozacy przyszli...
— Wiemy! — odparła dziewczyna.
— Trzymajcie się ostro! — wyrzekł młody sztygar — teraz od waszej woli wszystko zależy... Dni męczeństwa przyszły, ale po nich, polepszenie doli waszej i waszych braci: Bądźcie silni i wytrwali.
— Ja wytrwam! — szepnęła dziewczyna.
Lecz z barłogu dźwignął się Piotr i podszedł do okienka.
— Ja ta z Kozakami mordować się nie będę — wyrzekł patrząc w ziemię.
— Jeżeli siłą zechcą was zmusić, powinniście odpowiedzieć siłą — odparł sztygar.
Piotr roześmiał się ironicznie.
— Pewnie — wyrzekł — z gołemi rękami będę szedł na nich, co mam za broń? O! nagą pierś, aby w nią strzelali?
Rozerwał koszulę na piersi i ukazał zapadłą dekę, pokrytą zczerniałą od węgla skórą.
— A jakże! — mówił dalej — będę się z Moskalami hadryczył, aby mi w tę jamę strzelali? Nie głupim! Zawiesił głos i dodał z zuchwalstwem i siłą:
— Ja idę jutro do roboty!
— Wy?
— Tak ja! Nie chcę, aby kozacka nahajka mi spoczęła na grzbiecie, nie chce, aby mnie pędzili do szybu, jak psa. Ja wolę sam pójść, bo wiem, że i tak się ta cała komedya na tem skończy i że robotnicy zejdą, czy prędzej, czy później...