Przejdź do zawartości

Strona:Ferdynand Ossendowski - Dimbo.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do jakiejkolwiek wioski. Chłopak nie wiedział, że tę wyboistą ścieżkę, pełną wyrw i dołów, przywaloną stratowanymi krzakami i drzewami o połamanych gałęziach, wydeptały dzikie słonie. Nie wiedział też, że wstęp do dżungli był surowo zakazany przez maharadżę.
Chłopak zmuszony był zanocować w lesie, bo zapadła noc. Wcisnąwszy się do jakiegoś wykrotu, usnął. Około północy obudził go donośny, choć cienki ryk i trzask łamanych drzew. Ryk trwał prawie do brzasku. Tulor znał ten głos. Wydać go mógł tylko słoń — duży, czemś rozgniewany słoń. O świcie chłopak postanowił dowiedzieć się, co się dzieje w głębi dżungli.

II.

Działy się tam rzeczy niezwykłe.
Tuż przed północą stado słoni ruszyło ku rzece na wodopój. Idący na czele całej gromady ogromny, potężny słoń nagle potknął się i omal