Przejdź do zawartości

Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/492

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ostrołukowych okien w głębi, mieniło się jakimś mistycznym blaskiem, opromieniającym między innemi także i białą głowę Mickiewicza. Jako malowniczy efekt było to poprostu nadzwyczajne! Cóż dopiero, gdy wyszli księża w bogatych ornatach, gdy rozpoczęło się nabożeństwo, gdy odezwały się organy, gdy z chóru rozległy się pierwsze takty przepięknej Mszy Moniuszki, śpiewanej przez Lutnię pod wodzą Maszyńskiego! Trudno słowami oddać wrażenie, jakiego się doznawało, słu­chając tej niebiańskiej muzyki, tak rzewnej i natchnionej, a w takiem skupieniu słuchanej przez te zadumane rzesze... Że jednak to wrażenie było wielkie i przejmujące, że chyba nie znalazł się nikt, coby nie był wzruszonym głęboko, tego dowodziły łzy, błyszczące w wielu oczach, i to nietylko nie­wieścich. A kiedy przy Podniesieniu zgięły się wszystkie kolana i pochyliły wszystkie głowy, wówczas... wówczas mimowoli przychodził na myśl ów cudny wiersz Słowackiego:

Nie poznaliby ojce[1] .........
...................
...................
...................

Po skończonej mszy rozległy się głuche, ponure, przerażające akordy Chopinowskiego Marsza żałobnego, grane przez orkiestrę, która pod wodzą Müncheimera ustawiła się w jednej z bocznych naw kościoła. Gdy zagrano przesmutną część środkową tego bolesnego hymnu, załzawiły się nawet te oczy, które aż dotąd pozostały suche...

Tak było wczoraj. Dzisiaj od samego rana — ranek był chmurny i posępny — przybrała Warszawa w swej środkowej dzielnicy, między pomnikami Zygmunta i Kopernika, całkiem wyjątkowy charakter. Na całem Krakowskiem Przedmieściu panowała zagadkowa cisza. Na ulicy było pusto, a w wylotach ulic, wychodzących na Krakowskie Przedmieście, stały kozackie patrole. Porządku pilnowała straż policyjna. Chcąc się dostać na Krakowskie Przedmieście, należało pokazywać bilet od ko­mitetu budowy pomnika, takich zaś, co byli zaopatrzeni w podobne karty wstępu, ciągnęło mało, tak, iż całkiem zasługi­wali na miano rzadkich przechodniów. Od czasu do czasu

  1. Zob. J. Słowacki, Pisma pośmiertne (Lwów, 1885), t. I, 116.