Przejdź do zawartości

Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/463

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale obok tych drobnych dziwactw filologicznych, będących wynikiem szlachetnej dbałości o możliwe zbogacenie skarbca mowy ojczystej, język Matlakowskiego, nigdzie nie skażony najmniejszemi naleciałościami cudzoziemskiemi, a urobiony na prozie Reja, Wujka, Górnickiego, Orzechowskiego i innych znakomitych pisarzów naszych XVI wieku, jest dziwnie pięknym, barwnym, żywym, plastycznym (Matlakowski był ogromnym wielbicielem Słowackiego), a zdarza mu się nierzadko, że jest i poetycznym także. Zwłaszcza w porównaniach, w których celuje, a które, zawsze trafne nadzwyczaj, niekiedy bywają i poetyczne bardzo. Oto dwa, dla przykładu: »Chęć (ze strony Klaudiusza) nawiązania stosunku z synem, ułagodzenia go, wygładzenia i uklepania sprawy ku tem wygodniejszemu zażywaniu uciech w nowem gniazdku w spokoju i przyjemności, ściął mróz słów królewicza, jak ścina syberyjski wicher grzywy fal Bajkału, które w locie, w powietrzu, rozchełbane, tężeją w lodowate zadzierzyste wybryzgi«. »Hamlet (w rozmowie z Rosenkrancem i Gildensternem) prawie zapomina do kogo mówi; po zmiażdżeniu szpiegów, uczucia wstrętu i pogardy rozwiewają się: w tok rozmowy zwolna wplata się srebrna nitka rzewnej boleści, jakby skargi, która cicho dźwięczy, jak nucenie polnego konika skostniałego w śronisty ranek jesienny«.
Takich porównań nie powstydziłby się żaden z największych poetów. Ale bo też dr. Matlakowski, choć lekarz chirurg, miał więcej poezyi w duszy, niż niejeden z naszych dzisiejszych wirtuozów formy wierszowej. Każdy, kto przeczyta niniejsza książkę o Hamlecie, zgodzi się na to twierdzenie...