Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mistrza wydawała się najodpowiedniejszą, bo trudno było, patrząc na to uduchowione oblicze, na tego człowieka, który był jakby symbolicznem wcieleniem naszej narodowej przeszłości, tytułować go panem lub panem dyrektorem. Mojem zdaniem, nazywając go tak, czyniło mu się krzywdę, bo go się podciągało tym sposobem pod ogólny strychulec płytkiego konwenansu; bo go się tem samem równało z innymi ludźmi tego świata, kiedy w nim było coś nieziemskiego, coś z proroka, coś nie z tego świata!
Takiego człowieka, jak on, nazywać panem, lub urzędowym tytułem pana dyrektora, kiedy ten tytuł był odpowiedni dla pierwszego lepszego dyrektora biura lub szkoły, było śmieszniejszem, aniżeli tytułowanie go mistrzem, co zważywszy powyższe względy, wcale nie było śmiesznem. Przyznaję, że używanie tego tytułu jest wielce ryzykownem, że wielkich artystów bardzo rzadko, prawie nigdy tytułować tak nie można, bo na to nie zasługują, ale z Matejką miało się inaczej. On był absolutnym wyjątkiem, zarówno jako artysta, jak i jako człowiek. Było w nim coś z Bożego zesłańca, i dla tego jeden tytuł Mistrza przystawał do jego osoby.
Innym wielkim mistrzom pióra czy pendzla słusznie odmawia się tego tytułu, bo się w nich czci tylko wielkich artystów; Matejko był dla nas więcej, niż wielkim artystą, i dla tego mało kogo raziło, gdy się go tytułowało mistrzem. Tytułu tego, gdy się go zwracało do Matejki, nie używało się w zwykłem znaczeniu, ale w tem, w jakiem go naprzykład używał Mickiewicz lub Towiańczycy, gdy mówili lub pisali do Towiańskiego; w jakiem go używali św. Apostołowie, gdy się zwracali do swego Boskiego Mistrza. Gdy się do Matejki mówiło mistrzu, najmniej się myślało o jego mistrzowstwie we władaniu pendzlem... Patrząc nań, miało się wrażenie — a przynajmniej ja go doznawałem zawsze — że ma się przed sobą człowieka świętego.
Z takiem uczuciem, nigdy z innem, zbliżałem się do jego osoby, a ilekroć go spotkałem, czy to na ulicy, czy na schodach Szkoły Sztuk Pięknych, nietylko przypatrywałem mu się pilnie, alem instynktownie odsłaniał głowę, bo mi jakiś głos wewnętrzny mówił wyraźnie, że około takiego człowieka, jak Matejko, nie przechodzi się w kapeluszu.


∗                ∗