Przejdź do zawartości

Strona:F. H. Burnett - Mała księżniczka.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzuty sumienia — a nawet uśmiechnęła się blado na myśl o niedorzeczności własnego postępku:
— I cóż ty na to poradzisz, że jesteś lalką! — rzekła z westchnieniem rezygnacji, — tak samo Lawinja i Jessie nic na to nie poradzą, że mają pustkę w głowach. Nie wszyscy jesteśmy ulepieni z jednej gliny. Ty napchana jesteś trocinami — i może ci z tem dobrze.
To rzekłszy, pocałowała ją, otrzepała i wygładziła jej sukienkę i posadziła ją zpowrotem na krześle.
Jednem z najgorętszych życzeń Sary było, żeby ktoś się wprowadził do sąsiedniej pustej kamienicy, której poddasze znajdowało się tak blisko jej pokoiku. Nieraz sobie myślała, jakby to było przyjemnie, gdyby pewnego dnia ktoś otworzył tamto okno i wytknął z niego głowę.
— Gdyby to był jakiś miły człowiek — mówiła sobie w duchu — powitałabym go słowami „Dzień dobry“, a potem jakoś potoczyłaby się rozmowa. Ale niebardzo mi się wydaje prawdopodobnem, by mógł tu spać kto inny, prócz służby.
Pewnego ranka, gdy po odwiedzeniu sklepikarza, rzeźnika i piekarza mijała róg placu, ku wielkiej swej radości zobaczyła, że podczas jej dość długiej bytności w mieście zdarzyło się coś niezwykłego. Oto przed ową pustą kamienicą zatrzymał się wielki wóz, pełen