Strona:Emilka dojrzewa.pdf/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dopiero. Dziewczynka nie była już przytomną istotą ludzką, lecz stworzeniem oszalałem z trwogi, niemniej szalonem, niż jej prześladowca. Ten gonił ją po całym kościele z niezrównaną wytrwałością. Wreszcie znalazła się przy portalu i, zrozpaczona, zatrzasnęła mu przed nosem wewnętrzne drzwi, które zwykle zostawiano otworem. Ostatnim wysiłkiem oparła się o ciężkie podwoje, usiłując zabarykadować je niewielkim ciężarem swego ciała. Gdy tak walczyła, usłyszała... nie! to chyba sen?! Tadzia głos doszedł jej uszu z poza zewnętrznych drzwi.

— Emilko, Emilko... czy jesteś tutaj?

Nie wiedziała, którędy przyszedł, jak się to dzieje, że jest przy niej. Wiedziała tylko, że jest!

— Tadziu, jestem zamknięta w kościele! — krzyknęła — jest tutaj Szalony pan Morrison, och... prędko... prędko... ratuj mnie, ratuj mnie!

— Klucz wisi na gwoździu po prawej stronie! — wrzasnął Tadzio przez drzwi. — Czy możesz dosięgnąć i otworzyć? W przeciwnym razie, wybiję szybę.

W tym-że momencie chmury rozdarły się, zajaśniał księżyc. Emilka zobaczyła wielki klucz, wiszący na ścianie przy głównem wejściu. Skoczyła i dosięgnęła go, a w tejże chwili Szalony Morrison otworzył drzwi wewnętrzne i wtargnął do przedsionka, jego pies za nim. Emilka zdążyła otworzyć zewnętrzne drzwi i wypadła za nie prosto w ramiona Tadzia, w samą porę, gdyż już, już dosięgał jej włosów Morrison swą krostowatą ręką. Słyszała jego dziki, rozpaczy pełen krzyk. Była ocalona.

Łkając, drżąc na całem ciele, tuliła się do Tadzia.

— Och, Tadziu, zabierz mnie stąd. Prędko... pręd-

66