Strona:Emilka dojrzewa.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a nie wizerunek. W Deanie jest coś, czego nie mogę objąć moim umysłem.

Dean sfotografował mnie przed paru dniami, bo ma nowy aparat, ale nie był zadowolony ze swego zdjęcia.

— To nie ty — rzekł — ale jasnem jest, że człowiek nie może sfotografować światła gwiazd.

Dodał, dość cierpko, jak mi się zdawało:

— Powiedz temu idjocie, Tadziowi Kentowi, żeby dał spokój twojej twarzyczce i nie umieszczał jej na każdem swem malowidle. To zbyteczne.

— On tego nie czyni! — zawołałam. — Tadzio namalował mnie raz tylko jeden i ten portrecik ukradła mi ciotka Nancy.

Powiedziałam to bez cienia wstydu, bo nie przebaczyłam do dziś dnia ciotce Nancy zatrzymania tego portreciku.

— W każdem jego malowidle, w każdym rysunku jest jakiś szczegół twojej osoby — odrzekł Dean z uporem. — Twoje oczy, twoje wygięcie szyi, twój sposób trzymania głowy... To najgorsze właśnie. Nie dbam tak dalece o twoje oczy, o twoją szyję, ale to coś, co jest w tobie, nie pragnę bynajmniej, aby było uwydatniane w każdym jego rysunku. Jest to jakby kradzież cząstki twej duszy bez twojej wiedzy, otóż tego sobie nie życzę stanowczo. On sam nie wie zapewne, że to czyni, i to jest bodaj najgorsze.

— Nie rozumiem cię — rzekłam wyniośle. — Ale Tadzio jest cudny... Pan Carpenter sam tak się wyraził.

— A Emilka ze Srebrnego Nowiu powtarza to, jak echo! Och, ten malec ma talent niezaprzeczony, będzie

43