Strona:Emilka dojrzewa.pdf/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzeczy mówi tygodniami, byle to był temat do zrzędzenia, do łajania. Kiedy poplamiłam rdzą jedną z moich halek, wszczęła dociekania, w jaki sposób i kiedy się to stało, a ja nie miałam pojęcia, doprawdy... Dostawałam obłędu na sam dźwięk wyrazów „rdza” i „halka”.

— Każdy normalny człowiek byłby odczuwał tak samo — zwierzył się kuzyn Jimmy szynce, zwisającej z pułapu.

— Och, każda poszczególna scena, wymieniana oddzielnie, jest tylko drobiazgiem, wiem o tem, i uważasz mnie w duchu za głupią, że o tem mówię, ale...

— Nie, nie. Sto drobiazgów ciężej waży, niż jedna poważna utarczka.

— Otóż to właśnie: ciągłe ukłucia szpilkami. Nie pozwala Ilzie bywać u mnie, ani Tadziowi, ani Perry’emu, nie wolno mnie odwiedzać nikomu, z wyjątkiem tego głupca, Andrzeja. Tak go mam dosyć! Nie dała mi pójść na wieczorek mojej klasy. Nie byłam na noworocznym obchodzie, wszyscy poszli prócz mnie. Gdy idę na wzgórze w Krainie Wyżyn, pewna jest, iż dzieje się tam coś podejrzanego, ona nigdy nie odczuwa potrzeby ruchu, ani piękna przyrody, więc skąd do mnie takie zachcianki? Mówi, że mam wygórowane pojęcie o sobie. Nie, nieprawda. Czy ty jesteś tego zdania, kuzynie Jimmy?

— Nie — odrzekł kuzyn Jimmy, zamyślony. — Masz o sobie wysokie pojęcie, ale nie zbyt wysokie.

— Mówi, że zawsze robię nie to, co należy. Jest nieznośną pedantką. Wciąż słyszę: dlaczego, dlaczego, dlaczego? Wciąż, wciąż, kuzynie Jimmy!

181