Ani się spostrzegła, jak siedziała znów na łóżku, wpatrzona z przerażeniem w zegarek Marysi Carswell: pięć minut zaledwie do jedenastej, a ona powinna mieć kwadrans czasu na drogę! Emilka zeskoczyła z łóżka, porwała palto i kapelusz, zeszyt z notatkami i pobiegła. Przybyła do szkoły, zdyszana, z dziwną podświadomością, że ludzie oglądają się za nią na ulicy i przypatrują jej się niezmiernie ciekawie. Zawiesiła w szatni palto i kapelusz i pobiegła do klasy, nie spojrzawszy w zwierciadło.
Gdy weszła, zapanowała cisza, poczem rozległ się głośny, niepohamowany wybuch śmiechu. Pan Scoville, wysoki, szczupły, elegancki, rozdawał kartki, niezbędne do egzaminu. Jedną z nich położył przed Emilką i spytał poważnie:
— Czy spojrzała pani w zwierciadło, zanim pani tu przyszła, miss Starr?
— Nie — odrzekła Emilka, urażona, czując, że jej coś zagraża.
— Jabym... był... spojrzał na pani miejscu... — wyjąkał pan Scoville z dziwnym trudem.
Emilka wstała i wróciła do szatni dla dziewczynek. Spotkała przełożonego szkoły, pana Hardy, w korytarzu. Pan Hardy przystanął i przyjrzał jej się z wyraźnem zdumieniem. Dlaczego? Emilka zrozumiała wszystko, spojrzawszy w lustro.
Dokoła jej górnej wargi narysowane były ogromne, czarne wąsy, zachodzące aż na policzki i podkręcone ku górze. Emilka patrzyła na samą siebie z przerażeniem i zgrozą... dlaczego... jak... kto to zrobił?