Przejdź do zawartości

Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

urzędowej szarfy. Spieszyło mu się by jak najprędzej wyekspedyować to »robactwo republikańskie.«
Wyrzeczono parę słów, podpisano akta i orszak poszedł dalej. Szli ulicami starego miasta, pnącemi się stromo w górę. Była to dzielnica najgorszej zażywająca reputacyi. Handlarki miłości w negliżach porannych litowały się nad nieszczęsnym losem dwojga kochanków. Wymachiwały rękami ku żandarmom i posyłały im apostrofy wcale nie nacechowane szacunkiem. Wreszcie weszli do biednego kościółka Matki Boskiej. W ciemnej kaplicy stała postać Madonny obwieszona wotami i szkaplerzami, wyzłocona bogato i jaskrawo. Obrządki prędko skończono.
Podczas gdy wikary pospiesznie odprawiał cichą mszę, każdy modlił się na swój sposób.
P. Sabardeilh wzywał Boga Lammenais’ego, Jezusa Chrystusa, demokratę, by dał pomoc ludowi uciskanemu, by wskrzesił Republikę, Jep trochę na oślep, nie wiedząc dokładnie kogo prosi, Bepa z całym zapałem gorącej duszy błagała Maryi Dziewicy, by dała im się kiedyś połączyć w Jeantine, a wreszcie Bernadach proponował Matce Najświętszej Różańcowej układ korzystny, obiecując niezawodnie, kupić trzyfuntową świecę z prawdziwego wosku, jeśli Bepa urodzi syna.
Po tych wszystkich wzruszeniach należało się w końcu pokrzepić. Apartament nie był nader