Przejdź do zawartości

Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ma ochoty nosić tam, w Afryce podwójnych bransoletek, to niech podczas urlopu nie miele językiem!« Nie będzie mełł panie komendancie, odrzekłem, ale jeśli już taka łaska pańska, to... chcielibyśmy zjeść okruszynkę chleba i wypić naparstek wina po ślubie... niby za zdrowie nowożeńców... w rozmownicy. »Dobrze, rzekł, regulamin nie sprzeciwia się temu, by nowozaślubieni przy deserze obcałowali się do woli... A teraz, w lewo zwrot!...co, nie rozumiesz pan?... do widzenia, mówię do stu dyabłów wynoś mi się zaraz!! Na te słowa... uciekłem, pobiegłem uprzedzić mera, księdza. Wszystko będzie gotowe o oznaczonej godzinie.
— Będziemy mieli ładny orszak ślubny — żartował Jep — gości w mundurach.
— Kogóż to? — spytała Bepa.
— Żandarmów naturalnie! — Żandarm z lewej strony, żandarm z prawej...
— Co za wstyd! — westchnęła.
— Będą wszyscy myśleli, żeśmy złodzieje.
— W Perpignan, nie brak »braci« i przyjaciół. Porozumiemy się z nimi znakami — odparł Sabardeilh. — A zresztą niech sobie widzowie myślą co chcą. Gdy się ma sumienie czyste i pewność spełnionej powinności, można głowę nieść wysoko.
Wszystko się na drugi dzień odbyło wedle ułożonego planu. Wieść o ślubie rozbiegła się po