Przejdź do zawartości

Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To prawie darmo! Z wielkiej uciechy poszedł do piwnicy, utoczył sobie litr wina z beczki, nalał pół szklanki parobkowi, trącił się z nim i wypił za jego zdrowie. Chłopak otworzył gębę ze zdumienia. Tak hojnym nie był stary od niepamiętnych czasów. Jego dobry humor odbił się w drugim rzędzie na Siwej, której wydzielił najprzód kilka porządnych razów rzemieniem, a potem podwójną racyę owsa. Dobry kurs musiało zrobić szkapsko owego dnia! Nie szło o zawleczenie swego pana na targ do Prades, ani nawet do Vinça, jak zazwyczaj, musiała podreptać aż w głąb doliny rzeki Têt, do Thuès, do miejsca zamieszkania Bepy i p. Sabardeilh.
Postanowienie to stary powziął szybko. Przed udzieleniem swego placet na małżeństwo, chciał się sam naocznie przekonać o stanie swej przyszłej synowej. Obawiał się oszustwa, którego często chwytają się uwiedzione dziewczęta, by się wydać za swych kochanków. Będzie słuchał, będzie patrzył! Nie zaszkodzi wybadać postronnie, co ona tam porabia, jak żyje, czy nie kręci się tam koło niej jaki fircyk. Chociaż bardzo pragnął dziedzica, starzec nie byłby za nic sprowadzał do Jeantine matki bastarda.
Dowie się niebawem, jak rzeczy stoją. Choć nie tak prędko jak pragnął. Ta podróż chyba się nigdy nie skończy! Po Prades, Villefranche, po Villefranche Serdinya, potem Olette. Cóż to za kraj Matko Najświętsza! Dolina, zwężając się ustawicznie,