Przejdź do zawartości

Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani Sabardeilh razem z innymi pochyliła głowę, słysząc groźbę piekła rzuconą przez księdza. Załamawszy ręce, modliła się gorąco za duszę w niebezpieczeństwie zostającą, duszę swego starego. Ale gdy ochłonęła z przerażenia, usposobienie wojownicze wzięło górę. Litość wielka dla zmarłego i przywiązanie do Bepy, sformułowały się w buncie przeciw obłudnej pobożności proboszcza. Łkania Bepy dopełniły miary.
— Uspokój się moje dziecko, uspokój! — rzekła do niej. — Bóg jest sędzią sprawiedliwym, zważy on złe i dobre czyny na szali. I cóż ma do zarzucenia twemu dziadkowi? Nie chodził do kościoła, to prawda, to źle, bardzo źle, ale nigdy nie odmówił jałmużny ubogiemu. Właśnie wielkie miłosierdzie było przyczyną jego niedoli, za hojnie szafował kiesą i za często otwierał drzwi domu swego dla potrzebujących wsparcia i przytułku. Znam ja pobożnisiów i pobożnisie, o których tyle dobrego powiedzieć się nie da... tak znam! — i zwracając się do proboszcza, ciągnęła dalej z wzrastającą wściekłością. — Gdy mnie wypędzono ze szkoły i wyrzucono mi graty na ulicę, błagałam księdza o pomoc. I cóżeś uczynił dla mnie?... Malhibern przyjął mię do swego domu i dał przytułek. I dlatego ja mówię księdzu proboszczowi, że Pan Bóg nie będzie się księdza pytał o pozwolenie, by go przyjąć do raju!
Szmer oburzenia odpowiedział na tę skandaliczną apostrofę. Potępienie całej wsi wyczytać mo-