Przejdź do zawartości

Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dawało się, że w Bernadachu zbudziło się współczucie dla Jepa, lekko bowiem zburczał Galderyka. Zapewne przykro to bardzo, że jeden z Bernadachów zostanie skazanym na galery. Bardzo przykro. Ale to jego wina, bo w gruncie rzeczy to bardzo zły chłopak! O jednem nie chciał myśleć, z jednego nie pozwalał sobie sam w duszy cieszyć się. Wydawało mu się jednak czasem dobrem to zrządzenie losu. A dlaczego? Oto, jeśli, co prawdopodobne, Jep umrze w Afryce, całe dziedzictwo przejdzie niepodzielnie w ręce Galderyka. Nie dzielić ziemi, to marzenie wszystkich wieśniaków. I ta pewność, że ziemia jego w przyszłości nie ulegnie podziałowi, roznamiętniała go, czyniła opornym na łzy i błagania Aulari. Gdy biedna kobieta, doprowadzona do ostateczności, widząc, że nie uzyska niczego od męża, groziła, że go opuści, że pójdzie za synem na wygnanie, wzruszał ramionami tylko. Afryka, to tak daleko. Skądże weźmie pieniędzy na drogę? Wprawdzie miała swój posag, sad oliwny u stoku góry i pole nad brzegiem Castellanki, ale przecież nie mogła tego zabrać tak jak było, do kieszeni, aby sprzedać, musiała uzyskać na to pozwolenie męża. Prawnik, którego radziła się pewnego razu w Prades, tłumaczył jej to wszystko słowami tak fachowemi, że, przerażona górą przeszkód piętrzącą się przed nią, zrezygnowała.
Wpadła w rozpacz. Gdyby jeszcze miała jaką wiadomość od syna! Pisał do niego w jej imieniu,