Przejdź do zawartości

Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale w żandarmeryi z początku napotkał pewne trudności. Był wprawdzie rozkaz aresztowania Jepa, ale sprawa już została biurowo załatwioną, złożono ją do aktów i przestano o niej myśleć. Przytem denuncyant był podejrzany. Brat żądający aresztowania brata? Naiwny brygadyer nie chciał z początku wierzyć. Galderyk musiał nalegać, powoływać się na urząd pierwszego radnego municypalnego w gminie piastowany przez ojca. Wreszcie osiodłano konie. Galderyk wskazywał drogę. Wsiadł za jednym z żandarmów z tyłu na konia. Przez całą drogę popędzał go piętami. Nie biegł dlań dość szybko. Przy moście na Castellance ukryto konie w pustej szopie młyna oliwnego, dwu żandarmów stanęło na czatach przy drzwiach kuźni a Galderyk i brygadyer strzegli drzwi od strony ogrodu. Gdy tylko Jep ukaże się w drzwiach pochwycą go natychmiast. Brygadyer podjął się tego sam, w razie oporu Galderyk miał mu przyjść w pomoc. Tylko czy Jep tymczasem nie zemknął? Nie, przybyli w sam czas, właśnie w domu poczęto się ruszać. Niedługo zgrzytnęła zasuwka i drzwi się uchyliły. Na tle ciemnego wnętrza ukazali się oboje, Bepa zarzuciła ramiona na szyję kochanka. Wymieniali ostatnie pocałunki. Wpół naga, drżąca jeszcze cisnęła usta do jego ust. W chwili rozstania właśnie spragnioną była najbardziej.
— Bądź zdrów! — rzekła wreszcie.
I gestem rozpacznym odepchnęła go od siebie