Przejdź do zawartości

Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Teraz nie miał już innych myśli, prócz chęci ujrzenia Bepy i oszukania czujności żandarmów.
Umknąć za granicę i raz na zawsze uczuć się bezpiecznym, mógł dosyć łatwo. Ale w takim razie należało pożegnać się z Bepą, rozstać się z nią może na zawsze. Zakochanym był bardziej niż kiedykolwiek. Gdy był ciągle razem z nią, mógł mówić, całować do woli, nie odczuwał całej potęgi namiętności. Pewność, że jest jego narzeczoną, że będzie żoną, oziębiała nawet poniekąd miłość. Teraz rozpłomieniła się ona podsycana rozłąką. Zbudziła się też równocześnie i zazdrość. Gdy przypominał sobie wszystkie oznaki sympatyi, jakie od niej otrzymał, wznowione wspomnienia pogarszały jedynie tęsknotę. Czyż można ufać całkowicie której dziewczynie? Bepa nie była teraz kokietką, ale nawrócenie to było zbyt świeżej daty. Dawniej, gdy jeszcze nie był jej narzeczonym, wiele bardzo wycierpiał z powodu jej zachowania się wobec młodych ludzi w Katlarze. Miała kokieteryę już we krwi, ta dziewczyna. Wierną... może i pozostała mu do tej chwili... ale czy na długo? Nie ulega wątpliwości, że Galderyk musiał skorzystać z jego nieobecności i pojawił się znowu w kuźni, a że dragon winien był pieniądze staremu Bernadachowi, nie łatwo mu być musi wyprosić za drzwi syna. Któż wie, jak daleko już doprowadził z Bepą ten urwipołeć!
Czekając na sposobność dowiedzenia się cze-