Przejdź do zawartości

Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szami, przeciw linii starszej, z partyą »Praw człowieka« przeciw linii młodszej. Republika zwycięska powołała go do prezydyum klubu i godności municypalnych. Ale nie mógł się przystosować do tych funkcyj jawnych, do tych sytuacyj w pełnem oświetleniu słonecznem. Ku ogromnej swej radości, mógł po dniach lipcowych zejść w podziemia, jąć się pracy tajemniczej szyfrowania listów, przebierań, rzucania haseł. Zacny to był zresztą człowiek, sumienny kupiec i szczery demokrata i p. Sabardeilh był dumny z tego, ze może uścisnąć jego dłoń.
Wzamian za to miał doznać wzruszeń mniej przyjemnych. Towarzystwo było nieco... mieszane. Ledwie kilku chłopów-rolników. W Russilonie, jak zresztą wszędzie, chłop był podejrzany. Przeważali rzemieślnicy: bednarze, kowale z miasteczka i wsi, kilku przemytników, którzy przystąpili do stowarzyszenia w nadziei uregulowania dawnych rachunków z zielonymi kołnierzami, to jest strażnikami celnymi... Dobrze... ale cóż tutaj robił np. stary Carbasse, żebrak i szczodrak, recytujący u wszystkich progów psalmy pokutne, z brzuchem rozepchanym jałmużniczym chlebem, albo to drugie indywiduum, pustelnik z Llugol, klecha, napół jasnowidzący, napół szarlatan, który sprzedawał wino i cuda pątnikom i pątniczkom, przychodzącym na odpust. Pewnie posługiwano się nimi, w celu zwoływania braci i rekrutowania zwolenników po wsiach. Ach! jacyż to straszni misyonarze! I nie najgorsi oni