Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zachowanie się Malhiberna, a że ta owieczka zbłąkana wymykała się z pod jego jurysdykcyi, przeto Sabardeilh musiał zapłacić za obu. Zanim mu udzielił absolucyi wspomniał o stosunkach nauczyciela z »czerwonymi«, o złym przykładzie jaki daje parafianom czytając i kolportując »Reformę«, dziennik bezwstydny, redagowany przez księdza apostatę.
Nauczyciel nie kajał się, wiec proboszcz od nauk moralnych przeszedł do groźby. Dał mu do wyboru, pomiędzy dziennikiem, a rozgrzeszeniem... należało zrezygnować z jednego albo z drugiego.
— Daję ci czas do jutra, namyśl się! — zakończył proboszcz i zamknął nauczycielowi przed nosem wewnętrzne drzwiczki konfesyonału.
Gdy je otwarł na nowo, znalazł się twarzą w twarz ze starym Bernadachem. Spojrzawszy na ten nos urzędowy i sąsiadującą z nim brodę o wybitnym rysie uporu, na te usta, z których nigdy jeszcze pono nie wyszło słowo pobłażania, proboszcz począł żałować prawie, że ustąpił prośbom Aulari, że obiecał pogodzić ojca ze synem. Uf, co za uparty łeb z tego Bernadacha! Zawsze jednak podległym był woli księży i punktualnie dopełniał obowiązków religijnych. Nadzieja więc była; proboszcz wyczekiwał chwili sposobnej do ataku. Absolucya była w jego ręku atutem nielada. Tutaj, w kraju tradycyjnie chrześciańskim, parafianina, który nie szedł do spowiedzi wielkanocnej, lub nie komuni-