Przejdź do zawartości

Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 230 —

widmowych. Blask ognia zaczerwienia ich twarze i wyzłaca ręce, dokonywające nieustannych, miarowych ruchów. Skrzydlatą ulewę, która zasypuje ich statki, zmiatają oni, wciąż zmiatają do wielkich worów. Zasypuje też im ona odzież, głowy, dostaje się za odzież, do ust, uszu, oczu, które czasem oślepia na chwilę, ale oni na to nie zważają. Garną i garną do worów miljardy drobnych ciałek motylich i płyną, płyną powoli, coraz dalej szeregiem płomiennych punktów, pod czarnym cieniem lasu, po stalowym szlaku wody, nad złotemi odbiciami gwiazd, które roztrącają w tysiące drgających iskier.
Cisza! Cicho na wysokim niebie palą się gwiazdy, cicho nad wodą wyprostowana, zmrokiem opowita, śpi z pogaszonymi żyrandolami samotna Roświta. Czasem, od wsi szarzejącej wysoko, dolatuje kilka tonów skrzypcowych, wnet urwanych, albo w pobliskim wąwozie odzywa się nuta pieśni wędrownej, spóźnionej, albo kędyś na polu, w dziupli starego dębu, głośno zaszlocha lelak.
Trwa to do północy, za północ, a gdy nad lasem rozkwita róża jutrzenki, na szklanej wstędze Niemna leży pas szeroki, śnieżnie biały, utkany z nieprzeliczonego mnóstwa pomarłych motyli.

V.

Tego i tego dnia, o tej i tej godzinie i minucie nastąpić ma zaćmienie słońca.
Wieść ta rozbiegła się wśród ludu i aż na dno jego zapuściła ostrze przestrachu. Usłyszeli ją nawet