Przejdź do zawartości

Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A pan January, tak, aby małżonka nie słyszała, do ucha mi szepnął:
— To ja jej tę książkę na pamiątkę po Bronku oddałem. Zaręczeni byli... a jakże! święta prawda, że byli ze sobą zaręczeni, prawie od dzieciństwa kochali się! Szczęście ją minęło, i potem nigdy się już z żadnem nie spotkała.




Owszem, dowiedzieliśmy się niebawem, że się spotkała, tylko... Ale niechże wszystko po kolei już opowiem!
Po owej rozmowie z panną Różą pod kasztanami pan Seweryn długo do Dworków nie przyjeżdżał. — Wiosna przeszła, lato nastąpiło, Zygmuś oddawna już na wakacye do domu przyjechał, a szanowny sąsiad, tak oczekiwany, przyjeżdżać ani myślał — właśnie może z powodu tego oczekiwania, bo zbyt doświadczony był i rozumny, aby nie spostrzedz w zachowaniu się pani Januarowej tego lub owego szczegółu, z którym — srogim, lepiej mówiąc, surowym będąc — nie wiedziałby co czynić. Jednak pewnego dnia, nakoniec, przyjechał, i trzebaż nieszczęścia, wtedy właśnie, kiedy biedna nasza p. Januarowa była znowu silnie zalterowana, tym razem całodzienną nieobecnością w domu panny Róży. Ta, zrana jeszcze, oznajmiła, że do wieczora w domu nie będzie, klucze powierzyła Maryni i gdzieś sobie poszła. Wszyscy pamiętali, że takie całodzienne wycieczki zdarzają się jej czasem; Marynia utrzymywała, że raz na rok tylko. Rządca powiedział, że spotkał się z panną Różą