Przejdź do zawartości

Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

książek, ani kart geograficznych; sam język, który jest skażonym językiem arabskim i który nie posiada innéj przedstawicielki nad pisownię niedokładną i zmienną, coraz gorszemu ulega zepsuciu; charakter narodowy psuje się również śród ogólnego upadku; cała starodawna cywilizacya muzułmańska niszczeje i ginie. Marokko, to najbardziéj wysunięte na zachód przedmurze islamizmu, to przed laty serce olbrzymiego państwa rozciągającego się od Ebru do Sudanu i od Nigru do wysp balearskich, to ognisko oświaty słynne ze swych wszechnic kwitnących, z bibliotek olbrzymich, z zastępu uczonych, z potężnéj floty na morzu i armii na lądzie, dziś jest tylko niewielkiém państewkiem, prawie całkiem nieznaném, pełném nędzy i gruzów, które, dobywając ostatnich sił, odpiera jeszcze usiłujące je zalać fale cywilizacyi i stoi na swych zachwianych podstawach jedynie dzięki téj wzajemnéj zawiści, którą żywią ku sobie państwa europejskie, pragnące je pochłonąć.
Co do Tangiem, starożytnego Tangis, które imię swe nadało Maurytanii, Tangitana, i które kolejno przechodziło z rąk Rzymian do rąk Wandalów, Greków, Wisygotów, Arabów, Portugalczyków i Anglików, chyba to dzisiaj można o niém powiedziéć, iż jest miastem liczącém piętnaście tysięcy mieszkańców i że inne miasta państwa marokańskiego zowią je „grodem zbezczeszczonym przez chrześcian”, pomimo iż nie pozostało już w niém najmniejszego śladu kościołów i klasztorów, wzniesionych przez Portugalczyków, a jedyną świątynią chrześciańską jest ma-