Przejdź do zawartości

Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie mógłby się chyba uskarżać. Ósmego kwietnia, w Turynie, odebrałem zaproszenie wraz z zawiadomieniem, iż karawana wyruszy z Tangieru dziewiętnastego kwietnia, a ośmnastego zrana stałem już u drzwi Poselstwa. Nie znałem osobiście komandora Scovasso, ale coś już o nim słyszałem, a to com słyszał sprawiło, iż poznać go byłem niezmiernie ciekawy. Z dwu jego przyjaciół, których przed wyjazdem z Turynu pytałem o niego, jeden mi zaręczył, że to jest człowiek zdolny odbyć konną przejażdżkę z Tangieru do Tombuktu, mając za jedynych towarzyszy podróży parę pistoletów przy boku; drugi ubolewał nad tém, iż komandor ma bardzo zły zwyczaj narażania własnego życia, aby życie innych ratować. Dzięki tym wiadomościom poznałem go odrazu, zdaleka, pierwéj jeszcze nim tłumacz hotelowy, który mi towarzyszył, zdołał mi go wskazać. Stał on we drzwiach Poselstwa, pośród kilku arabów nieruchomych, w postawach pokornych, którzy, zdawało się, czekali na jakieś rozkazy. Przedstawiłem mu się, przyjął mnie bardzo uprzejmie, oświadczył, iż od téj chwili chce miéć mnie gościem w głównéj kwaterze i udzielił mi wiadomości dotyczących wyprawy. Odjazd z Tangieru został odłożony do piérwszych dni maja, ponieważ w Fezie bawiło obecnie poselstwo angielskie. Ztamtąd miały przybyć konie, wielbłądy, muły i oddział żołnierzy, który miał konwojować nas w drodze. Dora, statek przewozowy naszéj marynarki wojskowéj, odpłynął już z Gibraltaru do Larrace (?) na atlantyckiém wybrzeżu, wioząc dary, które Wiktor Emanuel