Przejdź do zawartości

Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— W każdym razie obserwował mnie przez cały czas. Był, o ile pamiętam, przebrany za wykwintnego dżentlemena. Miał w każdym razie strój wieczorowy i wyróżniał się stanowczo od kelnerów. Siedział jako gość przy jednym ze stolików... rozumie pan?
— Rozumiem! — rzekł inspektor, notując zeznanie.
— Bawiło mnie potrosze, iż jestem obserwowany przez prawdziwego sierżanta-detektywa z tego, niesamowitego, olbrzymiego gmachu o murach z czerwonej cegły! — dokończył Wallis. — Sprawiało mi to nawet wielką przyjemność. Atoli zachodziła obawa, że ten biedak będzie miał niedługo całej rzeczy dość i to przedemną.
— A więc powtórzmy! — rzekł inspektor. — Byłeś pan śledzony wczoraj wieczór, od ósmej...
Umilkł, spozierając badawczo.
— Do północy, mniej więcej, o ile się nie mylę, to znaczy aż do chwili, kiedy wiadomy detektyw w stroju wieczorowym, robiący, jak każdy, zresztą detektyw przez cały czas tra-