Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wejrzenie rozpalonego węgla drewnianego. Było to w pełnem świetle słonecznem. Żadna wyobraźnia nie jest w stanie wystawić sobie wspaniałości podobnego zjawiska wśród cieniów nocy. Byłby to chyba wierny obraz samego piekła. Nawet w dzień włosy stanęły mi na głowie, gdym spoglądał w dół ku ziejącym przepaściom, dozwalając mej wyobraźni wędrować wśród dziwacznych sklepionych hal i rudych zatok i czerwonych przepaści straszliwego i niezgłębionego ognia. Co prawda to ledwie uszedłem katastrofy.
Gdyby balon był pozostał jeszcze chwilę w chmurze, to znaczy, gdyby nieprzyjemne uczucie przemoknięcia nie skłoniło mnie do zmniejszenia balastu, byłbym zapewne uległ zupełnemu zniszczeniu. Takie niebezpieczeństwa, choć się o nich mało myśli, są zapewne największe, jakie grożą balonom. Obecnie atoli osiągnąłem już tak znaczną wysokość, że wolny byłem od podobnych obaw.
Teraz wzniosłem się szybko, a o siódmej godzinie barometr wskazywał wysokość dziewięciu i pół mil. Oddech zaczął się stawać utrudnionym, głowa też bolała mnie ogromnie; czując od jakiegoś czasu wilgoć na policzkach, spostrzegłem wreszcie, że to była krew, wypływająca szybko z moich uszu. Oczy również zaczęły mi silnie dokuczać. Gdym przesunął po nich dłonią, czyniły takie wrażenie, jak gdyby wylazły na wierzch w znacznym stopniu; wszystkie przedmioty w koszu,