Przejdź do zawartości

Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gwałtownie. Pomyślałem więc, że owładnęło nim tylko co wypite wino; to też więcej w celu zachowania mej własnej opinii w oczach towarzyszów, niżeli z jakiej innej, mniej egoistycznej pobudki, już chciałem zacząć obstawać stanowczo, abyśmy przerwali grę, gdy pewne wyrażenia, wyszłe od zgromadzonych i wykrzyknik, dowodzący najwyższej rozpaczy ze strony Glendinninga, dały mi do zrozumienia, że dokonałem jego zupełnej ruiny, wśród okoliczności, czyniących go przedmiotem ogólnego współczucia i chroniących go od złośliwości samego nawet szatana.
Trudno powiedzieć, jak bym był sobie teraz postąpił. Politowania godny stan mej ofiary rzucił na wszystkich cień zakłopotania i przez kilka chwil panowało głębokie milczenie, podczas którego policzki moje płonęły od spojrzeń szyderstwa lub wyrzutu, ciskanych na mnie przez mniej zepsutych wśród zebrania. Wyznam nawet, że nieznośny ciężar troski spadł mi na chwilę z serca, wskutek niespodziewanego zdarzenia. Nagle otworzyły się ciężkie drzwi apartamentu na oścież z takim impetem, że wszystkie świece pogasły. Znikające ich światło pozwoliło nam dojrzeć, że do pokoju wszedł mężczyzna prawie mojego wzrostu i mocno obwinięty w płaszcz. Ciemność atoli była teraz całkowita, to też mogliśmy jeno czuć, że znajdował się wśród nas. Zanim ktokolwiek z nas ochłonął z podziwu, usłyszeliśmy głos intruza.