Strona:E. W. Hornung - Włamywacz Raffles mój przyjaciel.pdf/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rze dnia i nocy, niby uporczywą halucynację, ze wzrokiem skierowanym na mnie z nieposkromioną wściekłością, albo też jako martwą, nieruchomą masę. Przeżywałem dnie zatrute tym widokiem, po nocach spać nie mogłem. Wraz z naszą ofiarą przechodziłem wszystkie etapy męczarni; myśl moja zbaczała tylko wówczas od nieszczęśliwego pułkownika, gdy dla odmiany dręczył ją obraz szubienicy, o której żartem mówił Ralf. Wszak mogła przy takim trybie życia przyoblec się w realne kształty. Nie mogłem z lekkiem sercem wyczekiwać tak okropnej śmierci. Gdybym miał jednak do wyboru, to wołałbym się poddać rygorowi ustawy, aniżeli męczyć się dłużej w tej niepewności. Wreszcie po nocy bezsennie spędzonej, zdecydowałem się częściowo bodaj naprawić zło i przyjąć na siebie następstwa strasznego czynu. Postanowiłem uratować życie pułkownika, którego pozostawiliśmy w strasznem niebezpieczeństwie, o ile jeszcze był czas po temu. Po powzięciu tego postanowienia ciężar spadł mi z serca. Zamierzałem podzielić się tym zamiarem z Ralfem.
W pokoju hotelowym, który obecnie zamieszkiwaliśmy leżały w nieładzie pakunki i nowiuteńkie ubrania, niby wyprawa ślubna narzeczonego. Przypadkowo wziąłem do ręki torbę Ralfa z przyborami do krokieta. Wydawała mi się znacznie cięższa, jak być powinna. W łóżku spał Ralf, wygolony, czysty, podobny znowu do samego siebie. Na twarzy miał spokojny uśmiech człowieka, którego nie trapią żadne wyrzuty sumienia. Szarpnąłem go lekko; obudził się z najweselszą miną na świecie.
— Ach, to ty Bunny? Chłopcze — ależ w oczach, twoich czytam, co cię do mnie sprowadza! Chcesz zapewne wyspowiadać się — zaczekaj jeszcze, radzę ci dobrze. Wątpię, aby policję miejscową wprawiło