Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wieka, to czy wolno wahać się oddać życie z miłości dla Boga?! — zawołał.
Objęła go.
— Co to ma znaczyć? — pytała zdumiona.
Wyrwał się z jej objęć i pozostawił ją w niepewności i trosce. Czuła, że cięży nad nim coś fatalnego. Tembardziej w tym nastroju ociągała się z pójściem na ucztę. Ale przyrzekła Djomedowi, a zwłaszcza Glaukowi, że tam będzie.
Musiała dotrzymać obietnicy.




ROZDZIAŁ XXIII.
Modny obiad w dobrym tonie w Pompei.

Glaukus szedł na ucztę do Djomeda w towarzystwie Salustjusza.
— Czyż to nie jest dzikie, że obowiązek towarzyski każę przyjmować zaprosiny takiego oszusta? — skarżył się Glauk.
— I jego córy, w której sercu Klaudjusz chciałby być twoim następcą pomimo jej wątpliwych cnót.
— Wiesz, Salustjuszu, że z wszystkich naszych przygodnych przyjaciół ciebie jednego cenię i kocham naprawdę. Masz umysł dowcipny i serce dobre. Wydaje mi się, że ja i ty zrodzeni jesteśmy do Świątyni, a nie do szopy Epikura, któremu hołdujesz, przekręciwszy zresztą jego zasady i uganiając się za rozkoszami wcale nieidealnemi.
Cóż począć, mój drogi. Przędza życia jest wątła. Za grobem czeka nas nuda cieniów, lub nic nie czeka.