Strona:Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym (Polona).djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wietrzyk ranny powiewał w jej świeżym oddechu:
Pierś biała, jak śnieg w wiośnie, co gdy ziemię rosi,
Wraz z trawką się nagina, wraz z trawką się wznosi.
Postrzegli ją rycerze, postrzegli ją oba,
A gdy się im, jak sława własna ich podoba,
Oskar zyskał pierwszeństwo, Rzekł Dermid wzgardzony,
«Oskarze! równo kocham, lecz upośledzony
Żyć nie mogę; weź życie.» — «Czyż śmiesz o to badać?
Rzekł Oskar, żebym ja ci mógł cios śmierci zadać?
«Ty, odpowiedział Dermid, ty tylko wart tego,
Miecz Oskara stanie się sławą zejścia mego.»
«Nie tak będzie, rzekł Oskar; nie tak będziesz słynął.
Walczmy, bodajbym z ręku przyjaciela zginął!»
Bitwa się wszczęła, straszna bitwa nastąpiła,
Krew ich brzegi potoku Branny zrumieniła.
Padł Dermid, a gdy nad nim Oskar płakał, wzdychał,
On na niego poglądał, w zgonie się uśmiéchał.
«Zgasłeś synu Darana! zgasłeś ukochany!
Krzyknął Oskar, z zadanej ręka, moją rany!
Ty, coś nie znał co trwoga!» Powtarzając skargi,
Szedł zatem pełen żalu, szedł do córki Dargi.
Cóżto ci, rzekła piękna? utraciłem sławę,
Śmiercią Dermida moję skończyłem wyprawę;
A gdym ku tobie, piękna, z tarczą jego śpieszył,
Stawiłem ją przy drzewie, abym strzałmi przeszył,
I wszystkie nadaremnie w puklerzu zostały.»
«Doświadczę, rzekła piękna, na nim mojej strzały.»
Poszła, on biegł i stanął na tyle puklerza;
Ta, gdy giętki łuk wzniosła, i do celu zmierza,
Żartko z płytkiej cięciwy gdy strzałę puściła,
Świsła, puklerz wskroś przeszła, w Oskarze utkwiła.
Padł, mówiąc: «Szczęsny łuku, strzało ukochana!
Córko Dargi, z twych ręku śmierć mi pożądana,
Złóż razem z przyjaciela zwłokami i moje.»
«Oskarze, rzekła piękna, śmierci się nie boję,
Z tobą życie zakończę, dla ciebiem go strzegła.»
To mówiąc, własnym grotem przebiwszy się legła.
Śpią teraz snem wieczystym: a pomiędzy łozy,
Tam, gdzie wiatr chwieje smutne topole i brzozy,
Zacisz ponura w gęstwi ich grobu okrasą;
A trawką ich mogiłek zwierzątka się pasą.



MINWANA.

Ryno syn Fingala, który, jakośmy widzieli w poemacie Fingala, był zabity w Irlandyi podczas wojny przeciw Swaranowi, był mąż znakomity, i z piękności, i z szybkości w biegu, i z dzieł rycerskich. Minwana, siostra Gaula, kochała się w Ryno. W tym ułomku, pozostałym z długiego poematu, wystawia poeta Minwanę siedzącą na skale, gdy flota Fingala powraca z Irlandyi.


Stała smutna Minwana z twarzą zapaloną,
Na wierzchu skały Morwen, w morze nachyloną;
Patrzała na rycerzów, którzy ku niej płyną,
Mówiąc: «gdzieżeś, ach! gdzieżeś, moj kochany Ryno!
Smutne nasze wejrzenia i zwieszone szyje,
Dały jej srodze uczuć, iż Ryno nie żyje,
Że już cień jej kochanka przez wieczne wyroki,
Uleciał, i już buja pomiędzy obłoki.
Głos jego słaby słychać w cichych wiatrów wrzawie,
Na wyniosłych pagórków zielonej murawie.
«Jakto? już syn nie żyje mężnego Fingala?
Cóżto za mocna ręka, która go obala!
A ja w osieroconym pozostała stanie!
Lecz nie — Sama Minwana pewnie nie zostanie.
O wietrze! co rozwiewasz moje czarne włosy,
Nie długo z tobą moje mieszać będę głosy:
Trzeba, żebym wraz z Ryno poległa w mogile.
Ach mój drogi kochanku! już te słodkie chwile
Nie wrócą się, ażebyś z pomiędzy parowów,
Okryty wdziękiem wiosny, wracał do mnie z łowów.
Cień grubej nocy okrył Minwany kochanie,
I wieczna cichość jego zajęła mieszkanie.
Gdzież się teraz podziały twe wierne brytany?
Gdzie łuk giętki i puklerz twój niezmocowany?
Oszczep na nieprzyjaciół klęsce zakrwawiony?
Miecz podobien do chmury, gromem zapalonéj?
Niestety! oto broń twą postrzegam złożoną
Na okręcie, i jeszcze świeżą krwią zbroczoną.
Czemuż ją nie złożyli, mój Ryno, przy tobie?
Ach! czemuż nie spoczywa w jednym z tobą grobie?
Kiedy zejdzie Jutrzenka na pogodnem niebie,
Wstawaj młody rycerzu, zawoła na ciebie,
Wstawaj, oto już strzelcy są na polowaniu,
Jelenie wyskakują przy twojem mieszkaniu.
Lecz się oddal, Jutrzenko, skryj twoje promienie,
Śpi Ryno, a na grobie pasą się jelenie.
W samym kwiecie młodości doznał śmierci ciosu;
Zginął, i już nie słyszy więcej twego głosu.
Ryno! ja się bez wrzasku wcisnę na twe łoże,
I cicho się przy tobie nieszczęsna położę.
Młode mię towarzyszki szukać będą wszędzie,
Lecz daremnie, Minwany na świecie nie będzie!
Pójdą za mych nóg śladem wyśpiewując mile,
Lecz ja was nie usłyszę, wtenczas już w mogile.
O! moje towarzyszki, w śmiertelnej żałobie,
Wraz z Ryno w jednym będę odpoczywać grobie!



PIEŚNI SELMY.
Bardowie zgromadzali się co rok, jakeśmy powiedzieli w objaśnieniu, śpiewali swoje pieśni, z których wybierano najlepsze, uczono ich dzieci, i tym sposobem przesyłano je w potomne czasy. Takowa uroczystość podała Ossjanowi rzecz tego poematu. Wystawia w niem poeta Bardów kolejno śpiewających.


Xieżycu! światło nocy, co wschodzisz nieznacznie,
Nim się blask twych promieni rozpościerać zacznie,
I na dnie błękitnawem wyiskrzać się pocznie,
Aż się w śkleniu srebrzystem pokaże widocznie;
Cóż cię tu w te spokojne doliny przywodzi?
Po burzy, noc w zaciszy ponurej nadchodzi,
Szum się morza uśmierzył, już wiatry ustały,
W brzeg skalisty, bałwanów szturmem zapieniały,
Też same lekko biją i nazad wracają.
Motyle, uniesione wietrzykiem, igrają:
Brzęk się bąków i muszek po wrzosach rozchodzi.
Światło nocy, cóż cię w te doliny przywodzi?
Oddalasz się i spuszczasz coraz w twoim locie,
W morze zapadasz; wały w radosnym obrocie
Wiją się wkoło ciebie, i twój warkocz moczą.
Żegnam cię, już niknący spadzistą uboczą.
Blask twój przestał, niechaj się pieśni moich zacznie: