Przejdź do zawartości

Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zleź-że mi zara. Tamtędy go nigdy nie dostaniesz.. Niech mi kto na dach pójdzie, to lepiéj. Hej chłopcy, skoczcie co tchu!
— Ja go tam wytropię! — Krzyknął Kornelius, i wpadł do sieni, a za nim chłopcy czeladni puścili się hurmem, radzi że taka zabawa im się trafia.
Grubasek nie dał się przekonać, ale wciąż wisiał u liny, a widzowie zgromadzeni na przeciwległych gankach, zachęcali go wykrzykami:
— O! Jest!... Widać mu głowę! O..... Teraz ręką macha! Śmiało Kuba, łapaj!
Majster, zapatrzony także w górę, powtarzał ciągle:
— Ale czego ten człek tam chciał?
— A no czegóż? — Odpowiadano w koło. — Wié że skarby są u Waszeci, chciał wléźć. Niemógł drzwiami, to jakowém oknem.
— Aleć łacniéj mu było z beischlagu, po drabce, niż tamtędy na złamanie karku?
Nagle, uderzył się w czoło.
— Herr Gott! — Wykrzyknął. — Czy to nie po nią? E! Niepodobna rzecz... a wszelako...
Tu wyrwał świécę z rąk Miny, rzucił się do sieni, i zaczął pędzić po schodach z takim gwałtem, że na ulicy słyszano jak stopnie pod nim dudniały.



Tymczasem Fruzia, wysłana przez wystraszoną Panią Florę, czyniła nadludzkie wysiłki ażeby odwołać Maćka. Najprzód wysunęła się