Przejdź do zawartości

Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a piecem, pod boczną ścianą, ciągnęło się ogromne, kunsztownie z dębu wyrzeźbione łoże; nad niém wisiał pawilon z Weneckiéj tkaniny, która była w nieco pośledniejszym gatunku, ale świetna, gorąco-różowa, srebrem przetykana. Kotara, z jednéj strony troszkę rozchylona, i na srebrnym passamonie w górę podwinięta, okazywała choć w cząstce przepyszność posłania, gdzie puszyło się tyle bławatnych altembasów, przewlekanych wstążek, Flamskich koronek i szlarek, że już chyba i urodzona królowa nie skrzywiła by się na podobne gniazdo.
Do téj pieściwéj, komnaty, Pani Flora dopuszczała tylko najzażylszych przyjaciół. Pan Kaźmiérz pierwszy raz tam wchodził; ale dziś właśnie jakby na przekorę, nie mógł ocenić jéj piękności. Na nic nie patrząc, potrącając sprzęty, biegł prosto przed siebie, a wzrokiem szukał tylko pani domu.
Spostrzegł ją nakoniec już w pobliżu okna; siedziała tam, a raczéj wpół leżała, na nizkiéj ławie, obciągniętéj pąsową makatą; pod jéj głową kraśniała pstra poduszka, przyparta do bocznéj ściany pieca,[1]



Na widok Pana Kaźmiérza, piękna wdowa podniosła białe ręce, załamała je nad głową, i wyjęknęła:
— Ach kawalerze! Nieszczęście!

— Co się stało? Czy co Pannie Hedwidze?

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinna być kropka.