Przejdź do zawartości

Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zostawiano zazwyczaj otworem drzwi od kuchni, która tu — jak i wszędzie — zajmowała w głębi dolną połowę domu. Schody także były wąziutkie, z poręczą po ciesielsku obrąbaną. Izby nie przedstawiały ani suto tkanych szpalerów, ani srebrnych mis lub nalewek. Ale za to, pełno było tych ozdób tanich a pracowitych, jakiemi staranna ręka niewieścia umié zasłaniać niezamożność. Na ścianach, tu wisiała lutnia, tam gitara, ówdzie tryptyczek, niewykwintny pod względem pędzla, ale obstawiony mnóstwem kwiatków, i świeczék, ubranych w kokardki Wszędzie było pełno małych szafek, małych ławeczek, małych stoliczków, obleczonych w osłonki rąbkowe, narurkowane jakby krézy. Wszędzie firaneczki, wstążeczki, frendzelki i passamony, tych ostatnich zwłaszcza zatrzęsienie. (Zapewnie ze składów, pozostałych po nieboszczyku Panu Bonifacym Kiczborku). Wszędzie téż rozchodził się zapach lawendy, którą Pani Flora przesypywała bieliznę i suknie, zapełniające po brzegi jéj szafy. Słowem, wszystko było takie wymyte, wyfjokowane i wonne, że pomimo swojéj skromności, mieszkanie pięknéj wdowy przedstawiało się powabnie i zalotnie. Każdy téż gość raz tam zaszedłszy, niewiedział co go zatrzymuje, a wyjść już niemiał ochoty.



Ale Pan Kaźmiérz nie zważał dziś ani na kokardki, ani na gitary, ani nawet na cudne wonie. Szybko dobiwszy się do drzwi sienio-