Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Napoiwszy się sielankowym powiewem, płynącym od pól i siedlisk ludzkich, zacząłem się rozglądać po bliższém otoczeniu. Spójrzałem ku północo-zachodowi na staw Kołowy, przewlokłem oko po ostréj pile Baranich Rogów, nęcących swą niedostępnością, i przeniosłem je wreszcie na szczyt Łomnicy, o którym najwięcéj słyszałem, i który już w dzieciństwie był przedmiotem moich marzeń, mych ambicyj. Spostrzegłem, że trudności o których mi mówiono nie są zmyślone. Widziałem jak najwyraźniéj, że boki szczytu były bardzo strome, prawie pionowe. Jednakże rzekłem sobie: „tam będę!“
— Ludzie! zawołał ktoś około mnie.
— Gdzie ludzie?
— Na Łomnicy!
Okiem nic dojrzéć nie mogłem żywego. Widziałem tylko t. z. patryą, piramidę z desek, wystawioną na szczycie przez inżénierów dokonywających pomiarów. Lecz za pomocą lornetki dojrzałem coś poruszającego się po szczycie i idącego ku patryi. To coś wydawało mi się tak wielkiém jak mały palec u małéj rączki damskiéj. Daléj pod patryą jeszcze dwa czy trzy podobne atomy zaczerniały.
Ludzie ci spostrzegli nas wcześniéj i dali znak wystrzałem, któryśmy zaledwie usłyszeli. Odpowiedzieliśmy im również z pistoletu. Wkrótce znikli.
Na Łomnicy znowu, zapanowała pustka a w sercach naszych zaległ smutek, — tęsknota po ludziach, którycheśmy nie znali, nawet nie widzieli...
Łomnicę ogarnęła pustka. Wydawała mi się znowu