Strona:Bronisław Rajchman - Wycieczka na Łomnicę.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czątku zimy, w porze podskoków. Obserwowano wtedy rozmaite zabawy śród stadek i pomiędzy pojedyncze mi kozami. Jakby szalone gonią się po najwęższych krawędziach skał, starają się nawzajem strącić na dół różkami, udają chęć napaści i nagle z szybkością błyskawicy zeskakują na jakieś inne miejsca. Wyprawiają téż inne tysiączne sztuki, zabawne, szczególniéj przy walkach pozornych, jakie nieraz i małe pieski odbywają. Igrają tak z szaloną wesołością całemi godzinami — lecz, gdy poczują człowieka, choćby w największéj odległości, zaraz scena się zmienia. Kozica przodująca świszcze przez zęby i wszystko się unieruchamia. Od najstarszego kozła do najmniejszego koźlęcia, wszystkie zwierzęta czuwają i są gotowe do ucieczki. Choćby się człowiek nie poruszył z miejsca; już im humor nie wróci. Powoli posuwają się w górę, szpiegują na wszystkie strony, oglądają każdy głaz, każdą przepaść, i starają się dostać jak najwyżéj. Gdy już dosięgły wiérzchołka, stają na brzegu obok siębie i patrzą wgłąb, poruszając ciągle głowami. W lecie zwykle już nie schodzą tego samego dnia na miejsce poprzedniéj zabawy; w jesieni zaś, gdy góry rzadziéj bywają zwiédzane, już po godzinie wracają na nie.
Gdy w zimie śniég pokryje skały i upłaski, kozice schodzą do niższych działów, do lasów, i szukają szczególniéj pod drzewami niezakrytych traw. W razie braku trawy żywią się igłami świérków, korą i mchem, który, jak renifery, z pod śniegu wygrzebują.