Przejdź do zawartości

Strona:Bogdan Wojdowski - Chleb rzucony umarłym.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A tam jest tamta strona. I nikt tego odmienić nie może prócz Ciebie. Północ i południe leżą naprzeciwko, ale są od siebie daleko. Ptak tylko mur przefrunie. Ptak oglądać może cały ten mur z wysokości. I Ty. I Ty, amen.
Drugi kapłan drwiąco zaśpiewał:
— Ale po co? Po co ma ptak tędy frunąć? Na jakim drzewie siądzie? Pod czyim oknem? I komu ma przynieść nowinę? I komu...
Pierwszy kapłan przyjrzał mu się ponuro i powiedział:
— No, no, dalej.
— I komu...
— No, dalej, ciągnij sam.
Ominął go tym razem datek kupca, któremu bliżej było do puszki ryżego. Mierzyli się wzrokiem, a brody sterczały i mieli wygląd kozłów, które się za chwilę pobodą. Trzeci kapłan narzekał nie unosząc twarzy:
— Kobieta rodzi martwy płód i go pożera. Brat wyciąga nóż przeciwko bratu. Ojciec wypędza syna pod kule, mówiąc: „Idź, idź i przynieś chleb w dom mój, albo rozlej na ziemię krew swoją.” Stary czy młody, umierają u progu obcego jak bydlęta. Eli, Eli szebaszamaim! Lud ginie, a Ty patrzysz na to i znaku żadnego nie dajesz. Czy nagie życie jest Tobie niemiłe? Czy już śmierć nasza jest Tobie niemiła?
Pierwszy kapłan sapnął i odzyskał głos.
— Oto ja — zaczął i urwał.
Nad puszką ryżego pochylił się przechodzień, potem drugi i spełnił swą powinność oddalając się z lekkim sercem. Pierwszy kapłan potrząsnął wściekle chudymi, brudnymi ramionami.
— Oto ja, kapłan Twój, wznoszę rękę i choćbyś ją miał utrącić w gniewie słusznym, teraz i za-