Strona:Björnstjerne Björnson - Tomasz Rendalen.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie odpowiedziała, ale przestała płakać, on zaś jął mówić o rzeczach obojętnych, tak, że ją to uspokoiło. Wyraził żal, że jej wcześniej nie poznał.
— Gdym panią ujrzał po raz pierwszy, powiedziałem sobie... ach, zresztą obojętne, co sobie powiedziałem! Zapragnąłem poprostu spotkać panią powtórnie i niespodziewanie stało się tak. Ale nie mówiliśmy z sobą na serjo. Była pani jakaś dziwna... Dlaczego? Może nie była pani zresztą dziwna, nie pojmuję tylko, czemu pani odjechała? Przypisałem winę sobie, przed mem przybyciem nie miała pani chęci powrotu... A więc, przyznaję... to mnie zaciekawiło... Chyba, że przeraziłem panią... naprzykład moim wielkim parasolem? A widzi pani, już się uśmiechamy... Proszę, bardzo proszę mi powiedzieć, czemu pani tak szybko powzięła myśl powrotu?
Przysunął się, a ona ani drgnęła. Paplał ustawicznie lekko i żartobliwie. Wkońcu zwróciła się do niego przez pół, ujrzała twarz dowcipnisia i zawtórowała mu śmiechem. Musiała mu przyznać, że był wymownym towarzyszem podróży.
W pobliżu licznych przystanków stał duży czerwony dom, a przed nim kilka przyrządów gimnastycznych, otoczonych grupką młodzieży. Chłopak i dziewczyna wirowali wokół, trzymając linę. Chłopak chciał jej dosięgnąć za każdą cenę. To przykucał do ziemi, to dawał susa w powietrze, to znów biegł chwilę, by skoczyć ponownie na wielką odległość. Nie mógł jej złapać! Była zwinniejsza i miała widać elastyczniejsze nogi. Zdawało się, że lata w powietrzu, a za nią płynęły włosy i suknia, jak warkocz za kometą.
Tora i jej towarzysz obserwowali gonitwę z napięciem i w milczeniu. Nagle Tora uczuła płomień na