Przejdź do zawartości

Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Boże Dziecię. Wszystko to było bardzo nastrojowe, malownicze, i przypadało do gustu mej fantazji. Jedynie zapach kadzidła sprawiał mi uczucie nieprzyjemne, które chwilami przechodziło prawie w nieznośne mdłości. Wkońcu hucząca muzyka organów zamykała całą ceremonję i tłum wiernych rozpraszał się. W drodze powrotnej gwarzyliśmy wesoło, a w południe dymiły na stole smaczne pierożki mięsne, tradycyjne dla Romanji. Ileż to lat — a raczej wieków — minęło od tego czasu!… Strzał armatni przywołuje mnie do rzeczywistości. Toż Boże Narodzenie, spędzane na wojnie!
Nad rowem strzeleckim zaległa cisza — milczenie stłumionej nostalgji. Chude święta! Z darów, przysłanych przez wspomniane towarzystwo celem rozdania pomiędzy żołnierzy, przypada na naszą kompanję sześć wielkich placków z rodzynkami i tyleż butelek… Jadło żołnierskie było w tym dniu szczególnie marne: sztokfisz i ziemniaki! Pomyśleć sobie!…

26 grudnia.

Poranek bez żadnych wydarzeń. Popołudniu nasze baterje nagle się obudziły. Część okopów nieprzyjacielskich pierwszej linji wyleciało w powietrze… W odwecie za tu Austrjacy rzucili parę min na kotę 144… Gdy to piszę, działa austrjackie pracują… na naszą korzyść. Padre Michele przyszedł do nas w odwiedziny. Skierowałem rozmowę na spór, wywołany moim urlopem zimowym, i zapytuję go, czy byłby gotów służyć mi za świadka.
— Ależ, naturalnie! — odpowiedział. — Powiem prawdę, tj. że od pierwszego dnia aż do dzisiaj widziałem pana zawsze w pierwszej linji.
Inni oficerowie też byli przytem obecni.