Przejdź do zawartości

Strona:Benito Mussolini - Pamiętnik z czasów wojny.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.


21 grudnia.

— Wytrzymałość naszych rannych — mówił mi wczoraj lekarz-porucznik — jest zdumiewająca. Przychodzą, albo ich tu przynoszą, z ciałem poszarpanem w strzępy, mimo to z ich ust nie wyjdzie najmniejsza skarga. Ci, którzy zostali postrzeleni w brzuch, zachowują całkowitą przytomność. Pewnego wieczora, gdyśmy byli na Jaworcku, przyniesiono mi rannego, który miał nogę zgruchotaną granatem. Człowiek ten sam do mnie pierwszy gada: „Panie doktorze, urżnijcie mi ją!“ Zrobiłem mu zastrzyk i amputowałem nogę. Ten ranny (pamiętam jeszcze jego nazwisko: Fumagalli) rozstał się z nami, tak jak był przybył, — bez najmniejszego jęku. Najcięższe rany bywają wywołane przez granaty, zwłaszcza ciężkokalibrowe. Uszkodzenia spowodowane kulami karabinowemi, karabinów maszynowych i szrapneli są przeważnie do wyleczenia.
Dziś mamy pierwszy „astronomiczny“ dzień zimowy; rankiem blado przyświeca słońce. Niebo ponad morzem jest jakby obwieszone zasłoną chmur deszczowych. Od kilku dni artylerja nieprzyjacielska milczy, natomiast nasza jest wciąż niezmordowanie czynna. Setki i setki granatów padają codziennie na stanowiska nieprzyjacielskie.
Teraz zdaje się nie ulegać wątpliwości, że natarcie zostało odłożone na później. Gdybyśmy tylko mogli dać Austrji w kwestji pokojowej taką odpowiedź, jaką dała Francja Niemcom!

22 grudnia.

Austrjacy ostrzeliwują nas codziennie małemi działkami okopowemi, wyrzucającemi bomby, których skuteczność jest tak wielka jak dział 30,5 kalibrowych.