Przejdź do zawartości

Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Spokojna twarz Murraya zapałała nagłem wzruszeniem.
— Gdzie go widać? — krzyknął, złożywszy dłonie przy ustach i postępując krok naprzód.
— O jakie dwa stopnie na lewo, jaśnie panie.
— Czy możesz rozpoznać okręt?
— Tylko topżagle, jaśnie panie; są znacznej wielkości.
— Oznajmij mi, skoro go rozpoznasz, — rzekł Murray i odwrócił się ku mnie. Lecz prawie jednocześnie drugi czatownik na przednim marsie zawołał przeciągle:
— Drugi żagiel na lewo, posuwa się za pierwszym!
Murray zatarł ręce, okazując po sobie wielkie zadowolenie.
— Aha! — zawołał. — Okazując się. że rachuby moje co do zaufania w danym kierunku okazały się zupełnie ścisłe.
— Nic z tego nie rozumiem.
— Nic? Powiedzmyż więc zwykłą angielszczyzną, że mój własny okręt i okręt sprzemierzeńczy wychodzą na moje spotkanie, tak jakeśmy się umówiłi.
— Morze jest rozległe. Skądże waćpan możesz mieć pewność, iż to właśnie one?
— Nie twierdzę! jednakowoż rachunek prawdopodobieństwa wypada na mą korzyść.
— Czemu waszmość mówisz o zaufaniu? Czyżbyś niedowierzał własnym ludziom?
— Nie ufam nikomu więcej, niż trzeba, — odpowiedział wykrętnie, poczem nie mówiąc już nic więcej, wydobył z kieszeni lunetę i przyłożył ją do oka. Silver, który ze swego siedliska na szczycie kajuty przyglądał się ciekawie całej scenie, przebiegł w podskokach przez pokład i stanął przy boku mego dziadka.
— Przepraszam, kapitanie — odezwał się — ale gotów jestem przysiąc, że są to te żagle, które waszmość zabrałeś z okrętu Mogoła koło Pondicherry. Czy jaśnie pan sobie przypomina? Były z płótna szczególnie blichowanego i o wiele bielsze od naszych.
Murray podał mu lunetę.
— Niech mnie kule biją, Silverze! ale weź lunetę, ciekawym, co przez nią zobaczysz.

87