Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Powiedziałem, że nikt tam nie zechce pójść, nawet gdyby potrafił tego dokazać.
— Mnie się to nie podoba! — odparł O‘Donnell, patrząc spodełba. — Moi przyjaciele nawymyślaliby mi ostatniemi słowami, gdyby taki zasób złota wymknął się nam z rąk tym sposobem.
— Łatwiej-ci się może wymknąć nam z rąk na pokładzie Króla Jakóba, niż na Skrzyni Umrzyka! — odpowiedział Murray. — Namyśl się, chevalier! Nasamprzód musimy się liczyć z Flintem. Szelma będzie bezczelny w swych żądaniach, jak on to potrafi, zależnie od nastroju jego załogi oraz ilości wypitego rumu. Powtóre, zawsze zachodzi możliwość, że natkniemy się na jakąś fregatę, zanadto chyżą w biegu. W tym czy innym wypadku lepiej zawsze nie mieć skarbu na Królu Jakóbie. W ten sposób zyskamy czas na uciszenie wrzawy, jaką podniosą Hiszpanie, i na przygotowanie waszych przyjaciół do przejęcia skarbu.
— Cokolwiekbyś waćpan powiadał, zawżdy-ć to kiepski sposób rozwiązania sprawy — żachnął się O‘Donnell. — Lepiej byłoby nam skierować się ku północnej stronie i wyładować skarb na wybrzeżu francuskiem.
— Ażeby narazić się na zaczepienie przez krążowniki francuskie i angielskie? — ozwał się z przekąsem mój dziadek. — Rany Boskie, człowiecze, chyba postradałeś zmysły? A gdy już go wyładujesz, cóż wtedy czynić zamyślasz? Ileż to z tego skarbu okroi się dla twych przyjaciół, a ile pójdzie na omaszczenie kieszeni urzędników francuskich? Wielkim skarbem nie tak znów łatwo się rozporządzić!
Ja — rzekł Piotr, — masz rację, Murrayu. Ale na cóż to wracać do Flinta? On zawsze tylko narobi ambarasu... a jeszeli nie on, to jego lucie. Najlepiej bęcie iść na inne miejsce.
Dziadek zażył tabaki, poczem ją w zadumie pobrzękiwać w wieczko tabakiery.
— Żeby tak wyznać waszmościom zupełną prawdę, — zauważył nakoniec, — postanowiłem wrócić do Flinta, ponieważ przewiduję, że być może będę musiał go poświęcić celem zatarcia naszych śladów. Nie mam jeszcze w głowie

216