Przejdź do zawartości

Strona:Andrzej Strug - Jutro.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
140

dawno, pewnego razu już było tosamo — tak samo. Z politowaniem i bez gniewu odrzucał precz naiwne porównania, krótkim wzruszeniem ramion żegnał słabnące odbicie przeszłości.
Budował się w nim nowy świat, w niczym do dawnego niepodobny. Niewiadomo skąd czerpał on swoją nieuchwytną treść. Wszystko w nim było niesłychane, nieprzypuszczalne, a jednak układało się w duszy, jak gdyby razem z nią, w niej i dla niej było urodzone. Rozciągnęła nad nim swoją słodką władzę czyjaś, jakaś niepojęta obecność. W ramiona mu spłynęła, wtuliła się w niego, zapełniła mu całe serce, jak najukochańsze uczucie. Przebiegał po nim i jątrzył go rozkoszny dreszcz niedostępnej jakiejś wzniosłości.
...Wysoko sklepiły się nad nim surowe stropy jakby świątyni, rozsuwały się przebogate zasłony, kędyś w miejscu, gdzie nikogo przed nim nigdy nie było, roztwierały