Strona:Aleksander Petöfi - Stryczek kata.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
7

Gdy Ternyei wymawiał to imię, poczułem coś nieokreślonego: ból czy wściekłość? Nie wiem; — ale zerwałem się nagle jakby mię kto w bok uderzył rozpalonem żelazem. Zaraz jednak uspokoiłem się — i pozostało mi już tylko obrzydzenie do siebie samego?
— Baltazarze, zawołałem, jeśli jesteś moim przyjacielem, nie wymówisz już nigdy tego imienia w mej obecności?
— Przebacz, mój kochany, ale trudno mi było wiedzieć, że już kochasz inną...
— Już kocham inną? — Nie kocham żadnej innej; bom też dotąd żadnej nie kochał; dziś kocham po raz pierwszy.
— Przebacz! Byłem niesprawiedliwym względem ciebie, przyznaję. Choćby przypuszczać tylko, że mogłeś kochać taką jak tamta... ale dajmy jej pokój; nigdy już o niej nie wspomnę, skoro tego sobie życzysz. A więc nowa twa ukochana... raczej twa ukochana...
— Ona nie jest jeszcze moją ukochaną.
— No, przecież masz nadzieję?
— Któżby jej nie miał. Nadzieja to towar tak tani, że nabyć ją może najbiedniejszy nawet... choćby był tak ubogim jak ja nim jestem.
— I jakże daleko już zaszliście?
— O, wcale jeszcze niedaleko.
— No, to niewiele. Ale czyś z nią mówił?
— Naturalnie!... to jest właściwie nie, prawdziwie jeszczem z nią nie mówił dotąd.
— Więc?