Strona:Aleksander Petöfi - Stryczek kata.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
12

— Nielitościwy wicher, powtórzyłem.
— Ależ to niemożliwe, przecież w ogrodzie nie poruszają się nawet listki na drzewach.
— Widocznie więc już ustał, odpowiedziałem rumieniąc się więcej jeszcze, skorom spostrzegł moją niezręczność.
I zamilkliśmy na nowo.
Począłem rozmyślać nad tem, jak się to dzieje, że i Róża taka jest milcząca, skoro zwykle... Wytłómaczyłem sobie objaw ten na moją korzyść. Jakaś rozpaczna stanowczość opanowała mnie nagle. Teraz lub nigdy, ozwało się coś w głębi mego serca i... postąpiłem ku niej. Ostrożnie pochwyciłem jej rękę... w tem opuściła mnie znów odwaga. Począłem żałować mojej śmiałości. Ale nie, pomyślałem, teraz już się nie cofnę, choćby tuż pod memi stopami był wykopany grób, któryby mnie przy pierwszym zaraz słowie pochłonął. Silnie ująłem jej rękę... moja drżała, ale poczułem że i jej drżała równie.
— Panno Różo, wymówiłem wreszcie, wyszeptałem raczej, bo nie miałem dość siły, by jakiś ton silniejszy wydać; panno Różo... cóż mam powiedzieć?... jak mam powiedzieć?... ja kocham panią...
Róża nic nie mówiła, ale na długich jej ciemnych rzęsach zadrżała łza, której nie byłbym oddał za wszystkie dyamenty brazyliskiej korony, bo to była perła, która dozwoliła mi przeczuwać bezgraniczną głębię uczuć morza.
— Różo, ja cię kocham! powtórzyłem nieprzytomny niemal, kocham cię!