Przejdź do zawartości

Strona:Adam Mickiewicz - Dziady część I, II i IV.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

O luba! zginąłem w niebie,
Kiedym raz pierwszy pocałował ciebie!

(śpiewa)

Pocałunek jej, ach, nektar boski!
Jako płomień chwyta się z płomieniem,
Jak dwóch lutni zlewają się głoski,
Harmonijnem ożenione brzmieniem.

(chwyta dziecię i chce pocałować, dziecię ucieka).
KSIĄDZ.

Czegoż boisz się sobie równego człowieka?

PUSTELNIK.

Przed nieszczęśliwym, ach, wszystko ucieka,
Jakby przed straszydłem z piekła!
Ach, tak! i ona przedemną uciekła!
... Bądź zdrów!... i w długiej ulicy
Niknie nakształt błyskawicy.

(do dzieci)

I czegóż ona przedemną uciekła?
Czylim ją śmiałem przeraził wejrzeniem?
Czyli słówkiem lub skinieniem?
Muszę przypomnieć... (przypomina) Tak się w głowie kręci!...
Nie! nie! ja wszystko widzę, jak na dłoni,
Nie zgubiłem żadnego wyrazu z pamięci:
Dwa tylko słowa powiedziałem do niéj.

(z żalem)

Księże, dwa tylko słowa:
Jutro! bądź zdrowa!
Bądź zdrów!... Gałązkę odrywa, podaje...
Oto jest — rzekła, co nam tu (na ziemię pokazuje) zostaje!
Bądź zdrów!... i w długiej ulicy
Niknie nakształt błyskawicy!