Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Złodziej lekko zawrócił i skierował się na miejsce.
Jasza! — poważnie i wieloznacząco wyrzekł gentelman w piaskowym garniturze: Ja-sza! — powtórzył surowo.
Jasza zatrzymał się. Odwrócony był plecami do adwokata, lecz widocznie, o coś wymownie prosił oczyma swego przedstawiciela, dlatego że ten zmarszczył brwi i przecząco trząsł igłową.
— Jasza! — po raz trzeci z wyrazem pogróżki wyrzekł!
— Ech! — krzyknął z przykrością młody złodziej i niechętnie odwrócił się znów twarzą do adwokata: a gdzież pański zegareczek, panie? — spytał cienkim głosem.
— Ach! — spostrzegł się karaim.
— Ot widzi pan, teraz — ach! — ciągnął dalej Jasza z wymówką: pan przez cały czas na moją prawą rękę patrzał, a ja tymczasem pański zegareczek lewą ręką zoperowałem. Oto właśnie temi dwoma paluszkami. Z pod caschne-to. Dlatego i caschne nosimy. A że u pana łańcuszek nieprawdziwy, sznurek, widocznie na pamiątkę od jakiejś mamzeli, a zegareczek złoty, to ja łańcuszek panu zostawiłem, jako znak przedmiotu pamięci. Niech pan bierze, dodał z westchnieniem, podając zegarek.
— Jednakże zręcznie! — rzekł zmięszany adwokat: nie zauważyłem nawet.
— Tem handlujemy, — zauważył Jasza z dumą.