Przejdź do zawartości

Strona:A. Kuprin - Szał namiętności.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Westchnął już i nawet położył obydwie ręce na stale, ażeby wstać i ogłosić posiedzenie za zamknięte, gdy stróż teatralny, stojący przy drzwiach, naraz: odszedł od nich i rzekł:
— Wielmożny panie... tam przyszło jakichciś siedmiu. Proszą, ażeby wpuścić.
Przewodniczący niecierpliwie obiegł wzrokiem kolegów.
— Panowie, jak?
Dały się słyszeć głosy:
— Na następne posiedzenie. Basta.
— Niech podadzą na piśmie...
— Tak, przecież, jeżeli prędko. Decydujcie prędzej.
— A nu ich! — Fu, ty, Panie, jakie piekło!
— Wpuśćcie ich, — w rozdrażnieniu skinął głową przewodniczący: i potem, proszę bardzo, przynieście mi narzanu! Tylko zimnego, bądźcie dobrzy.
Stróż otworzył drzwi i rzekł na korytarz:
— Proszę, Pozwolili.
I oto do foyer, jeden za drugim, weszło siedem, najbardziej nieoczekiwanych, najbardziej nieprawdopodobnych osobistości. Z początku pokazał się ktoś rosły, pewny siebie, w eleganckim garniturze barwy suchego piasku morskiego, w wspaniałej bieliźnie — różowej w białe prążki, z czerwoną różą w butonierce. Głowa jego, patrząc z przodu, była kształtem podobną do stojącego bobu, a z boku — do leżącego. Twarz ozdabiały podkręcone, wojownicze grube